niedziela, 1 września 2013

Owocowy zawrót głowy-dżem z jabłek,dżem i sok z aronii

Lato się kończy,już czas na przetwory na zimę. Kiedyś robiło się je,bo w sklepach nie można było dostać,albo były drogie. Dziś robi się je,żeby uniknąć wszechobecnej chemii.
Tata uszczęśliwił mnie sporym kartonem jabłek z ogródka i 3kg aronii. Trzeba było zakasać rękawy i zużyć
świeżo zerwane dobra:))

SOK Z ARONII
Aronię należy przemrozić,żeby pozbyć się goryczy. Czyli włożyć ją do zamrażalnika i potrzymać ze 2-3 dni,a może być i dłużej.
Po wyjęciu aronię wsypać do garnka,przynajmniej trochę rozmrozić,wlać ok 1 szklanki wody na litr owoców i obficie posypać cukrem.
Kiedy aronia się już nieco pogotuje i puści sok,należy obrać jabłka-wystarczy 1/4 objętości aronii-i dorzucić je do gotujących się owoców.
Kiedy jabłka zmiękną,należy odcedzić sok (owoców nie wyrzucać-zrobi się z nich dżem),zagotować,dodając do smaku nieco cukru waniliowego i soku z cytryny,a jeśli sok jest za mało słodki-dosłodzić.
Gorący sok należy wlać do wyparzonych słoików lub butelek,mocno zakręcić suchymi,wyparzonymi zakrętkami i zawekować-gotując w garnku wyłożonym ściereczką ok 15 minut od momentu zagotowania wody. Sok jest doskonały do herbaty i do wody mineralnej :))

DŻEM Z ARONII I JABŁEK
Owoce,które zostały po przygotowaniu soku-aronię i jabłka-należy zmiksować w robocie kuchennym na gładką masę,chyba,że ktoś lubi dżem z większymi kawałkami owoców,wtedy miksujemy krócej,albo odkładamy część owoców aronii i dodajemy je pod sam koniec dżemowania.
Zmiksowaną masę wykładamy do garnka i na niezbyt dużym ogniu zaczynami dusić,często mieszając,żeby dżem się nie przypalił. Można dosypać cukru do smaku,jeśli jest za mało słodki,a także dodać cynamonu-co wzbogaci smak dżemu. Nie należy już dolewać wody,chyba,że dżem jeszcze nie jest gorący,a już się przypala.
Kiedy jest już gorący i smakuje tak słodko,jak lubimy-nakładamy go do wyparzonych słoików,mocno zakręcamy suchymi,wyparzonymi zakrętkami i wekujemy-jw-czyli garnek,ściereczka,woda do 3/4 wysokości słoików i 15 minut gotowania od chwili,kiedy woda zawrze.

I oto mamy doskonały dżemik do rogalików,naleśników i jako nadzienie do drożdżówek.:))


MARMOLADA Z JABŁEK
Dowolną ilość jabłek obieramy,wydrążamy z pestek i w robocie kuchennym przerabiamy na wiórki. Można je zetrzeć na tarce o grubych oczkach,ale to bardzo pracochłonne,więc już lepiej je ewentualnie pokroić w ćwiartki.
1/4 jabłek we wiórkach odkładamy,resztę wrzucamy do garnka,przesypujemy cukrem i przykrywamy pokrywką. Gotujemy na niezbyt dużym ogniu,żeby się nie przypaliły,w razie konieczności dodając odrobinę wody.
Kiedy jabłka się już rozpadają,dodajemy sok z cytryny do smaku i cynamon,a następnie jeszcze przez chwilę gotujemy.
Potem dodajemy odłożone wcześniej starte jabłka i nadal gotujemy. Kiedy dodane pózniej jabłka zmiękną,
sprawdzamy,czy smak marmolady jest tak doskonały,jak chcieliśmy. Jeśli tak-gorącą marmoladę wkładamy do wyparzonych słoików,zakręcamy i wekujemy-dokładnie tak samo jak inne przetwory,które opisałam powyżej.:))
Marmolada jest doskonała do szarlotki,naleśników i do wszystkiego,do czego fantazja kulinarna każe wam jej użyć.

Teraz już chyba całkiem przyjemnie będzie oczekiwać na coraz dłuższe,jesienne wieczory i szybko nadchodzące,zimowe popołudnia? ;)))

Marzenie wędkarza,koszmar gospodyni-czyli klopsiki rybne w occie

Mój Tata to zapalony wędkarz. Kiedy tylko temperatura podnosi się na tyle,że nie obawia się zamarznięcia,zaczyna się wypuszczać na coraz dłuższe wycieczki nad wodę,żeby moczyć wędkę. Apogeum tego szaleństwa przypada na lato,kiedy to Tata całe tygodnie potrafi spędzać pod namiotem oddając się ulubionej rozrywce. Problem w tym,że on te ryby rzeczywiście łowi,a potem zwozi je do domu i co wtedy??
Ile można jeść rybę z grilla,albo smażoną w dzwonkach na patelni? W końcu przychodzi ten trudny moment,kiedy wszyscy mamy dość świeżej rybki,a Tatowy połów zaczyna wypełniać zamrażarki w domu.

Doskonały sposób na pozbycie się tych kilogramów ryb to zrobić klopsiki w zalewie octowej i zawekować.
A robi się to tak:

RYBĘ w całości,albo w dużych kawałkach,jeśli jest duża,wrzucamy do gara z wodą,dodajemy trochę soli,liść laurowy i ziele angielskie i podpalamy gaz po garem
kiedy woda z rybą się zagotuje,natychmiast rybę wyciągamy i odstawiamy,żeby ostygła
następnie obieramy ją ze skóry i ości-po wyjęciu z wrzątku skóra i ości wychodzą bez problemu

-namaczamy w mleku bułkę,lub dwie,zależy,ile jest tej ryby

-w robocie mielimy rybę,namoczoną i odciśniętą bułkę,można dodać czosnek i cebulę

-masę doprawiamy jak kotlety mielone-jajko,przyprawy,bułka tarta

-małe kotleciki lub kuleczki obtaczamy w bułce tartej i smażymy na dowolnym tłuszczu

-kiedy wystygną,pakujemy je do wyparzonych słoików,zalewamy zalewą octowa,dobrze zakręcamy suchymi,wyparzonymi pokrywkami  i gotujemy w garnku wyłożonym ściereczką ok 15 minut od zagotowania wody; wody w garnku powinno być do ok 2/3 wysokości najniższego słoika

-zostawiamy słoiki,żeby sobie spokojnie wystygły

ZALEWĘ robimy w ten sposób:
-na jedną porcję (np szklankę) octu dajemy 3 porcje wody
-dodajemy liść laurowy,pokrojoną dowolnie cebulę,ziele angielskie,sól i odrobinę cukru do smaku
-całość zagotowujemy,smakujemy,czy dobre i tą gorącą zalewą napełniamy słoiki z klopsikami rybnymi

już po 3 dniach można zacząć wyjadać klopsiki ze słoika,ale jak poleżą tam dłużej,będą smaczniejsze

smacznego:))

Kopalnie Króla Księgozbiora,czyli co na giełdzie staroci słychać

W moim mieście dwa razy w miesiącu odbywa się giełda staroci. Kilka tygodni  temu przejeżdżaliśmy z moim TŻ obok
i bardzo nas to zaciekawiło,bo nigdy żadne z nas na takiej giełdzie nie było. Postanowiliśmy kiedyś zajrzeć.
Kiedyś wypadło kilka dni temu,okazja była ku temu-potrzebny był na gwałt klosz do lampki nocnej,bo za chwilę dziecko wraca z wakacji,a z lampki przy braku klosza wydobywa się taka iluminacja,że oczy bolą.
No to pojechaliśmy na łowy. Nieco pózno pojechaliśmy,więc niektórzy handlarze powoli się już zbierali...
ale co tam oglądaliśmy za cuda :))
Używane ciuchy,buty,naczynia,ozdoby,mosiężne tłuczki,numizmaty,piły ,młotki i inne narzędzia,dzbanki,wazony i lampy,komórki i adaptery,wiklina,niemiecka chemia i słodycze,biżuteria,zabawki...jednym słowem-groch,mydło i powidło :))

No i książki-ceny niewiarygodne-Daukszewicz za 5 zł, Masterton za 7zł,nie miałam siły odejść od stoiska.
Chyba dobrze,że to już była końcówka handlu,bo prawdopodobnie tyle emocji mogłoby mi zaszkodzić.

Spacerowaliśmy tam 3 godziny,które wydawały się nam kilkunastoma minutami. Kupiliśmy dwie książki, western z Clintem Eastwoodem dla Taty,kolczyki w kształcie maleńkich sówek dla Dziecka,niemieckie kakao dla wszystkich, dwa absolutnie cudowne klucze nasadowe dla mojego TŻ,całkowicie niezbędne mu do życia ( po czym jeden natychmiast zgubił,kiedy zatargał go z dumą do pracy).

Klosza do lampki nie kupiliśmy.....

Za dwa tygodnie znowu się wybieramy upolować coś na targu staroci,pojedziemy dużo wcześniej i zabierzemy Dziecko,bo to doskonały sposób na spędzenie kawałka pogodnej,jesiennej niedzieli-chodzić,szperać,podziwiać,pogadać z sympatycznymi handlarzami i czasem upolować coś niezwykłego-na przykład dobrą,starą książke,na co liczę przy następnej wizycie ..;))

Bilbo-o psie,który nie miał przyszłości

Na początku lata,pozostając w żalu za Skiperem,który odszedł do Tęczowej Krainy,do której trafiają wszystkie psy,kiedy przychodzi ich czas-pojechaliśmy do schroniska,żeby wybrać kolejnego towarzysza rodziny. Sama wizyta była koszmarem,bo zalały mnie wspomnienia z poprzedniej wizyty,kiedy to pojechaliśmy po Skipera.
Miła Pani zaprowadziła nas do kojca,żeby pokazać psa,który nie ma szans na adopcję. Nie ma szans-no bo:
jest stary, urody niespecjalnie ciągnącej oko,a na dodatek nie kokietował odwiedzających-gubił się więc zawsze między innymi psami,które cisnęły się do drzwi,zaczepiały łapami,żeby zwrócić na siebie uwagę.
A on-stał tam bez ruchu,wycofany,nie merdał ogonem,nie podawał łapy,wyglądał,jakby nie miał nadziei już na nic,a na pewno nie na jakąś odmianę swojego losu.

Zdecydowaliśmy się więc natychmiast. Nawet po wyprowadzeniu z kojca był apatyczny i nie okazywał radości,kiedy ubraliśmy mu szelki i smycz.

Zabraliśmy go do domu. Daliśmy mu na imię Bilbo ( ma ponad 10 lat,więc jak na psa,jest stary jak hobbit ;))

Najpierw osiusiał całe mieszkanie. Widać czuł jeszcze Skipera i zaznaczał swój teren,ale już zaczęliśmy się obawiać,co zrobimy,jeśli mu nie przejdzie?? Nie biegał,nie skakał,nie wykazywał chęci do zabawy,jedyne co
mu dopisywało,to apetyt-zjadłby wszystko,co dałoby się ściągnąć ze stołu,co leżało w misce,albo poniewierało się na podwórku. Nie słuchał,nie potrafił wykonać najprostszych poleceń-jednym słowem-totalne rozczarowanie.... Bo przecież Skiper potrafił to wszystko i jeszcze więcej...
A tu-stary pies,a przecież wiadomo-nie nauczysz starego psa nowych sztuczek. Impas,bo przecież go nie oddamy.

W końcu zrozumiałam ,gdzie popełniliśmy błąd. Chcieliśmy przywiezć do domu drugiego Skipera-a to był Bilbo,zupełnie inny pies.

Zaczęłam kopać w internecie,szukać porad psich behawiorystów i to był strzał w 10. Dowiedziałam się tyle na temat psiej psychiki,że zastanawiałam się,jak udało nam się wychować innego psa bez tej wiedzy.
A dla Bilba zaczął się czas ćwiczeń i nauki. Powoli,stopniowo,krok po kroku.
Po dwóch miesiącach Bilbo to facet dobrze wychowany,mimo dżentelmeńskiego spokoju podskakujący czasem jak podstarzały szczeniak. Umie siadać,podaje łapę-zawsze prawą do witania,zawsze lewą do założenia szelek. Po spacerze siedzi pod drzwiami i uprzejmie czeka na wytarcie łap. Wszystkie potrzeby załatwia na spacerze,chyba,że jest nagły wypadek-wtedy drapie w drzwi. Czasem łaskawie się z nami pobawi,ale rzadko,jeszcze wiele nauki przed nim. Podczas spaceru pilnuje Pani i jest gotów porzucić każdego kumpla,którego spotka,każdy niesamowicie pociągający zapach. Minęły czasy,kiedy pies porzucał Pana na spacerze i udawał,że go nie zna,albo kiedy Dziecko musiało przechodzić przez płot na budowie,bo pies znalazł tam coś interesującego.Za Panią chodzi po domu krok w krok,jak w ruskim wojsku-krok oszczędnościowy-kiedyś pewnie wywinę orła przez to ,że czai mi się za plecami. Nie pozwala innym psom się spoufalać ze swoimi domownikami,w końcu to jego domownicy,nie wypada,żeby inne psy się przytulały,albo skakały na jego własność ;))
Choruje na serce i kręgosłup,ale leki,które bierze,pozwalają mu funkcjonować całkowicie normalnie,nawet nie można się domyśleć,że jest stary i nieco schorowany. Cały dzień pełni wartę wszędzie tam,gdzie jesteśmy,pilnuje nas podczas oglądania filmu,chrapiąc głośniej niż mój TŻ ;))
Kiedy leżymy już w łóżkach,Bilbo uznaje,że dniówka dobiegła końca i idzie do kojca się położyć.

Adoptujcie starsze zwierzęta. Dajcie im szansę na dożycie swoich dni przy was. I nie wierzcie,kiedy ktoś mówi,że starego psa nie można nauczyć nowych sztuczek. Każdego psa możecie nauczyć wszystkiego,czego tylko zechcecie...

środa, 22 maja 2013

Epitafium dla Skipera...


Miał na imię Skiper. Miał 5 lat. 9 miesięcy temu adoptowaliśmy go ze schroniska. Na początku obawialiśmy się,czy Pies i my dojdziemy do porozumienia. Dogadaliśmy się bardzo szybko,Skiper okazał się inteligentnym
cwaniaczkiem,który już po tygodniu zdawał się być w naszej rodzinie nie do zastąpienia. Pokochał nas tak,jak tylko pies potrafi kochać człowieka-bezkrytycznie. My pokochaliśmy Skipera jak tylko człowiek potrafi pokochać psa- jak idioci. Zadziwiał nas swoim przywiązaniem,potrzebą czułości i mądrością każdego
dnia. Tydzień temu wpadł pod samochód. Zmarł na miejscu.

Codziennie rano budzę się i pierwsza myślą jest - nie ma psa....

Jeśli ktoś zastanawia się,czy warto adoptować psa ze schroniska, bo ma wątpliwości,czy taki pies się przyzwyczai,czy pokocha,czy nauczy się różnych rzeczy,albo oduczy innych-bez obaw. Te psy mają w sobie niesamowite pokłady miłości i przywiązania,a ich jedyna potrzeba,to potrzeba posiadania domu,właściciela,bycia przynależnym,kochanym. Odpłacają przywiązaniem i zdolnością nauczenia się wszelkich zasad panujących w domu,są posłuszne i łagodne i kochają bezgranicznie....

Ekonomiczne kotlety z piersi kurczaka-tanio i dużo

Wystarczy jedna,podwójna pierś z kurczaka,żeby zrobić dużo bardzo smacznych kotlecików i nakarmić 4-6
osobową rodzinę:) Kotlety są niezwykle smaczne,bo chrupiące i wychodzi ich naprawdę sporo.

 Składniki:
1 podwójna pierś z kurczaka
4-5 dużych pieczarek
1 jajko
wegeta/sól
papryka mielona/pieprz
przyprawa do kurczaka
2 łyżki mąki ziemniaczanej
2 łyżki majonezu

dodatkowo może być:
ketchup
ser żółty

Sposób przygotowania:
Pierś z kurczaka umyć i pokroić w kostkę  o wymiarach  ok. 1cm na 1 cm. Obrać pieczarki i pokroić w kostkę,tak samo jak wcześniej pierś. Przyprawić,jak każde inne kotlety-tym,co kto lubi i tyle ,ile komu smakuje. Dodać jajko i wymieszać. Następnie dodać majonez i mąkę ziemniaczaną i wymieszać.
Masa powinna być gęsta,jeśli nie jest,można dosypać jeszcze trochę mąki ziemniaczanej.
Kotleciki nakładać na rozgrzaną patelnię łyżką,powinny być niezbyt duże. Smażyć można na oleju,margarynie,smalcu,bez tłuszczu-na patelni beztłuszczowej-jak kto lubi.

Można je zwyczajnie usmażyć,a można też-po usmażeniu ich z jednej strony,obrócić i na każdym kotleciku
położyć plasterek sera wielkości kotleta i dać kroplę ketchupu na ser. Potem przykryć patelnię i smażyć dalej,aż ser zacznie topnieć. Ta wersja powstała,kiedy moja  córka była strasznym niejadkiem i nie chciała jeść żadnego mięsa,a każdy kotlet był jej osobistym wrogiem. Kotlet przykryty dla niepoznaki serem i odrobiną ketchupu przestawał być wrogiem,a stawał się smakowitym elementem obiadu:)))

Dieta kopenhaska

Z racji tego,że w ostatnich miesiącach okropnie się "rozjadłam",ciężko mi ograniczyć ilość spożywanego jedzenia tak po prostu. W końcu ,gdybym jadła mniej,nie wyglądałabym w tej chwili jakbym była w ciąży,prawda?
Skoro mam z tym kłopot,a postanowiłam jeść zdecydowanie mniej i zdecydowanie zdrowiej,bo przecież wiosna w pełni,za chwilę lato,słonce, woda,a mój strój kąpielowy trzeszczy w szwach - postanowiłam zrobić sobie kilka dni dość restrykcyjnej diety- do tego mój organizm jest przyzwyczajony. Wybrałam dietę kopenhaską,gdyż nie trwa długo,a już po kilku dniach przyzwyczajam się do małej ilości pożywienia.
Właściwie chyba żadna restrykcyjna dieta nie jest zdrowa,ale z racji tego ,ze kopenhaska trwa raptem 13 dni i traktuję ją jako wstęp do lepszego i zdrowszego systemu odżywiania, można uznać,że w tym przypadku przyniesie pożytek,a nie zaszkodzi.
A oto dieta:
 Godziny posiłków
 Śniadanie: 8.00 - 9.00
Obiad: 12.00 – 14.00
Kolacja: 17.00 - 18.00

JADŁSPIS

Dzień 1 i 8
Śniadanie: 1 kubek czarnej kawy, 1 kostka cukru
Obiad: 2 jajka na twardo, pół paczki (szklanka) gotowanego szpinaku lub brokułów, 1 pomidor
Kolacja: 1 duży befsztyk wołowy (200 g), 5 liści sałaty z łyżką oliwy z oliwek i sokiem z cytryny

Dzień 2 i 9
Śniadanie: 1 kubek czarnej kawy, 1 kostka cukru
Obiad: 1 duży befsztyk wołowy (200 g), 1/3 główki sałaty (lub 5 liści) z łyżką oliwy z oliwek i sokiem z cytryny, 1 surowy owoc (jabłko, ananas lub grejpfrut)
 Kolacja: 1 gruby (100 g) plaster (albo 5 chudszych) szynki (np. drobiowej), 2/3 szklanki (słownie: dwie trzecie, a więc niecała jedna szklanka!) jogurtu naturalnego

Dzień 3 i 10
Śniadanie: 1 kubek kawy, 1 kostka cukru, 1 mała kromka pieczywa (grzanka)
Obiad: pół paczki (szklanka) gotowanego szpinaku, 1 pomidor, 1 surowy mały owoc
Kolacja: 2 jajka na twardo, 1 gruby (100 g) plaster szynki (lub 5 chudszych), 5 liści sałaty z łyżką oliwy z oliwek i sokiem z cytryny

Dzień 4 i 11
Śniadanie: 1 kubek kawy, 1 kostka cukru
Obiad: 1 jajko na twardo, 1 duża marchewka, małe opakowanie serka wiejskiego (twarożku naturalnego) (100-150 g)
Kolacja: pół szklanki kompotu z owoców (ugotowanego bez cukru, owoce zjadamy), 2/3 szklanki (słownie: dwie trzecie, a więc niecała jedna szklanka!) jogurtu naturalnego

Dzień 5 i 12
Śniadanie: 1 duża starta marchewka z sokiem z cytryny
Obiad: 1 duża (300 g) chuda gotowana ryba (pstrąg, dorsz lub sola) z sokiem z cytryny. Rybę można także usmażyć bez tłuszczu.
Kolacja: 1 duży befsztyk wołowy (200 g), 5 liści sałaty, pół paczki (6-8 główek) gotowanych brokułów

Dzień 6 i 13
Śniadanie: 1 kubek czarnej kawy, 1 kostka cukru, 1 mała kromka pieczywa (grzanka)
Obiad: 1 duszona pierś kurczaka bez skóry, 5 liści sałaty z łyżką oliwy z oliwek i sokiem z cytryny
Kolacja: 2 jajka na twardo, 1 duża starta marchewka

Dzień 7
Śniadanie: 1 kubek herbaty (najlepiej zielonej) bez cukru
Obiad: 1 pierś (150 g) kurczaka grillowana lub z piekarnika, 1 świeży owoc
Kolacja: NIC

I tyle. Z racji tego,że nie jest to mój sposób na zrzucenie wagi,a jedynie wstęp do modyfikacji mojego sposobu odżywiania,zamierzam pić dodatkowo "zielony" koktajl odżywczy,na który przepis można znalezć w poprzednim poście.